W opisie książki O dawaniu przytoczyłem jej fragment.
Poniżej większy urywek z tego rozdziału – na zachętę do lektury całości…
(Opublikowane kiedyś na L-earn.net – obecnie strona już nie istnieje, format oryginalny.)
Nie bądź jak koza. „Porównano niezręcznych dobroczyńców do kozy, która pozwala się doić i przez roztrzepanie uderzeniem kopyta wywraca skopek, który napełniła swym mlekiem” (N. S. Chamfort). Tym uderzeniem koziego kopyta przy dawaniu jest przede wszystkim okazanie zniecierpliwienia lub irytacji stratą czasu, kłopotem lub materialnym ubytkiem. Wrażliwe ucho dosłyszy nawet nie wypowiedziane: „Masz i nie zawracaj mi głowy”, wrażliwe oko odczyta z posępnej miny: „Szkoda mi…”. Jest sporo prawdy w talmudycznym stwierdzeniu: „Mało daje ten, kto wprawdzie dużo daje, ale niechętnie, ten zaś dużo daje, kto mało, ale chętnie daje”1. I, jak zwykle, w sedno trafił Szekspir (Hamlet):
(…) Dla duszy szlachetnej dar cenny
Traci swą cenę, gdy łaską nie darzy
Ofiarodawca.
….
Innym „uderzeniem kopyta” jest wywołanie w otrzymującym wrażenia gorszości. O to nietrudno; zwłaszcza człowiek biedny, słaby i rzeczywiście zależny, a przy tym ambitny, ciężko przeżywa wszystko, co wydaje mu się — choćby niesłusznie — upokarza go. „Pańska opieka oczy wypieka” — mówi przysłowie. Bo dar płynie jakby z góry, więc otrzymujący czuje się jakby na dole, przyjęciu dobra może więc towarzyszyć przykre obniżenie samooceny. Toteż delikatność nakazuje, by dawca nie podkreślał, lecz przeciwnie ukrywał swoją pozycję „na górze”. Niewykluczone, iż dając znajduje satysfakcję w okazywaniu swoich możliwości i cnoty, nawet w manifestowaniu siły, bogactwa i przewagi. Jeśli jednak tę satysfakcję ujawni, pomniejszy wartość daru. Jeszcze gorzej, gdy pozwala sobie na pouczenia, uszczypliwości lub jakiekolwiek okazywanie lekceważenia: „Albowiem, iż to mamy z przyrodzenia, że głębiej w serce krzywda wchodzi i dłużej się pamięta niżli uczynność” (Ł. Górnicki). Niekoniecznie krzywda, ale i drobne zadraśnięcia: „Mogę ci pożyczyć, ale właściwie to ty sam powinieneś być zaradniejszy, przecież mógłbyś…” Nawet jeśli to prawda, pouczający wybrał zły moment na kazanie — wywrócił skopek.
Nader przykre bywa także uczucie uzależnienia od czyjejś łaski i uczucie zobowiązania (z którego… czy zdołamy się wywiązać?), toteż najpiękniej ten daje, kto potrafi wmówić obdarowanemu, że otrzymuje nie dar, lecz coś, co mu się słusznie należy; ten, kto daje tak, jakby otrzymujący wyświadczał mu grzeczność przyjmując; ten, kto tak pomaga, że wspomożony żywi przekonanie „sam to zrobiłem”.
Inaczej mówiąc: najszlachetniej daje ten, kto ukrywa, że daje, a w każdym razie ukrywa poniesione koszta i trudy. Paradoks: kto wartość swego daru pomniejsza, ten wartość swego daru powiększa. Porównajmy: „Skopię ci ogródek, bo sam nie dasz rady” i „Skopię ci ogródek, bo brzuch mi rośnie”.
Dzięki wspomnianemu już odgadywaniu potrzeb i pragnień otoczenia udaje się nieraz uprzedzać jego potrzeby.
… ani kozła nie stawiaj. Najgorsze to, gdy czujemy, że nas kto o co prosić ma, „czoło pomarszczyć, kozła postawić (zachmurzyć się — S. G.), brwi do kupy zegnać, twarz odwrócić, na zatrudnienie swe się skarżyć albo mowę czym innym zacząć i końca jej nie naleźć, żeby jedno onego zbyć, który potrzebuje łaski (…)”. Górnicki chciał, byśmy postępowali przeciwnie, byśmy domyślali się, „(…) co by kto od nas rad miał”, i byśmy jego prośby uprzedzali. To zalecenie uzasadnia: „Żadnej rzeczy drożej nie dostawają ludzie jako tej, którą kupują prośbami (…) bowiem, iż człowiek uczciwy, gdy ma co prosić, zapłonąć się musi (…)”.
Zacytowałem „zapłonąć się musi”, bo mi się zwrot podoba, ale nie myśl. Nie sądzę, by w samym proszeniu było coś wstydliwego — choć, oczywiście, zależy, kogo się prosi o co. Gdy jednak wiem, że ten, do kogo się zwracam, chętnie coś dla mnie zrobi, i przypuszczam, że trud, który sobie zada, lub koszt, który poniesie, nie będzie większy od tej chęci, nie czuję skrępowania. Nie czuję go zwłaszcza, gdy ktoś, kto z przyjemnością może mi coś dać lub w czymś pomóc, nie ma szansy domyślić się, czego potrzebuję. Te zastrzeżenia nie zmieniają faktu, że „Człowiek wspaniały daje nie proszony, przeciętny — gdy go poproszą, podły nie daje nigdy” (przysłowie hinduskie); przypomina mi się też, że A. Dante umieścił w swoim „Piekle” obok osobników, którzy nigdy nic nie dali, tych, którzy czekali, aż ich poproszą.
Odgadywanie pragnień i uprzedzanie próśb wymaga informacji i inteligencji, ale powstrzymywanie się przed wypominaniem wymaga tylko taktu.
Żebyśmy nie wymietali na oczy uczynności naszych. „Wymówił mi ojczym, że mnie dożywiał. Kością w gardle stanęły mi . jego obiady”… Wymawianie musi być częstą wadą, bo kilka przysłów je piętnuje:
Dać a wymawiać złe to obyczaje,
Kto tak ma dawać, lepiej niech nie daje.
Dałeś mi raz, a stokroć dar ten wymówiłeś,
Tak cnotę wymówkami daru zatłumiłeś.
— Dałem ci, babko, grosz?
— Dałeś, panie.
— Dałem ci, babko, grosz?
— A dałeś, panie.
— Dałem ci, babko, grosz?
— A weź go sobie, panie.
Górnicki opowiada, jak to „Wyprosił jeden wojewoda u króla człowieka skazanego na gardło i miał go przy sobie. A iż wojewoda przypominał często owemu wyproszonemu, że go od śmierci wybawił, nie mogąc on tej pychy cierpieć dłużej, zawołał: Prze Bóg — prawi — wróć mnie zaś do tej tur-my, z którejś mnie wyjął — wolę, że mnie jutro zetną, niż mam tak często słów tych słuchać: Jam cię wybawił od śmierci, jam ci dał żywot (…)”.
„Albowiem najgłówniejsze i najpotrzebniejsze to jest około uczynności przykazanie, żebyśmy nie tylko nie wy miotali (nie wypominali — S. G.) na oczy nikomu uczynności naszych (…), ale ani przypominali. To prawo dane jest i ma być chowane między tym, kto daje, a tym, kto bierze, żeby ten, kto daje, zaraz zapomniał, a ów, co bierze, wiecznie pamiętał”.
Wypominanie to wystawianie rachunku za dar — tym samym przestaje on być darem; jest ono, oględnie mówiąc, nietaktem, który nie tylko uraża i zraża, ale jeszcze ciężkim buciorem przydeptuje delikatną roślinę wdzięczności.
Podobnie przechwalanie się tym, co dano.
Nie trąb przed sobą. „Milczenie jest dla czynu tym, czym pochwa dla szpady — zapobiega zbrudzeniu” (chińskie przysłowie). Kto chwali się tym, co daje, kto swoją szczodrość rozgłasza, ten oczywiście zabiega o efekt. Na pytanie księdza: „Czy nie wystarczy ci, że Pan Bóg wie o tym?”, J. szczerze odpowiedział: „Nie”.
Co prawda lepiej jest ostentacyjnie dawać niż dyskretnie nie dawać i pewnie dlatego zarówno Nowy Testament, jak i Koran dość łagodnie potępiają ostentację:
„Gdy tedy czynisz jałmużnę (mowa o jałmużnie, ale sądzę, że te słowa odnoszą się do wszystkich darów — S. G.), nie trąb przed sobą, jako obłudnicy czynią, w bóżnicach i po ulicach, aby byli czczeni od ludzi, zaprawdę powiadam wam: wzięli zapłatę swoją. Ale gdy ty czynisz jałmużnę, niechaj nie wie lewica, co prawica twoja czyni”2.
„Jeżeli dajecie jałmużnę otwarcie — dobre to jest, lecz jeśli dajecie ją ubogim po kryjomu—będzie to dla was jeszcze lepiej, pokryje to bowiem grzechy wasze. Allach wie o czynach waszych” 3. Talmud jest surowszy:
„Kto tajemną jałmużnę daje, ten jest wyższym od prawodawcy Mojżesza, dający zaś jałmużnę dla chełpienia się, grzech popełnia”4.
„Mężczyźnie powinno się dawać jałmużnę potajemnie, aby go nie zawstydzić, kobiecie zaś otwarcie, aby nie rzucać na nią podejrzenia” 5.
Godna uwagi jest ta przestroga przed zawstydzaniem otrzymującego, przed unikaniem skaleczenia jego ambicji i dumy.
Pouczenia religijne odbiły się echem w niemieckim przysłowiu:
„Niechaj głosi ten, kto otrzymał, niech milczy ten, kto dał”.
F. W. Faber 6 tłumaczy mistycznie:
„Z chwilą gdy o uczynkach swoich zaczniesz rozpowiadać, tracą one swoją moc nadprzyrodzoną”.
Lepiej też, żebyś nie trąbiły że dasz.
Dżentelmen wstydzi się. Uniesieni serdecznością albo tylko próżnością szafujemy obietnicami. Mówi się, że nic one nie kosztują. Czy rzeczywiście?
Nic w chwili obiecywania, ale po zaciągnięciu wielu zobowiązań następuje kryzys. Kto łatwo i hojnie obiecuje, ten z trudem i skąpo dotrzymuje, sprawia zawód, traci szacunek i sympatię. Więc jednak kosztują.
„Dżentelmen wstydzi się, gdy jego słowa są piękniejsze niż postępowanie” (Konfucjusz) i gdy czyny nie mogą sprostać obietnicom…
Lubię powtarzać, że odpowiedzialność za rozczarowania ponosi przede wszystkim fantazja rozczarowanego, ale częścią winy można obciążyć tego, kto fantazję pobudził. Sytuacja ta powstaje na ogół w męsko-damskich stosunkach, ale nie tylko. Oto przykład: K. wspomina, że kiedyś za dobrą odpowiedź nauczycielka obiecała dać jej piękny prezent.. K. marzyła o prawdziwej lalce, nie o takiej, którą sama mogła sobie uszyć ze szmat. Piękny prezent mógł być dla niej tylko lalką. Więc czekała na nią. Przychodziła do szkoły trochę wcześniej, by przed drzwiami czekać na panią. Kilka razy pani przeprosiła ją, bo zapomniała. Wreszcie przyniosła. Rzeczywiście piękne… jabłko. „Gdybym to jabłko otrzymała od razu — mówi K. — skakałabym z radości, gdyż rzadko jadłam takie smakołyki, ale po tym oczekiwaniu…!”
Inna sprawa, że czasami trudno jest uniknąć wzbudzenia nieuzasadnionych oczekiwań. Gorzkim półżartem: gdy dajesz po raz pierwszy, nazywają cię dobroczyńcą; gdy dajesz po raz drugi, sądzą, że spełniasz swój obowiązek; gdy dajesz po raz trzeci, zastanawiają się, czy nie ma w tym wyrachowania; a gdy nie dasz za czwartym razem, spojrzą na ciebie jak na kogoś, kto zawiódł zaufanie.
—
Opr. L.K.
Przypisy
1 Talmud, Traktat Basra według D. Rundo.
2 Nowy Testament, Ewangelia według Św. Mateusza VI/2–4.
3 Koran, rozdz. 2, 223 (w) Wersety z Koranu, nakładem Muftiatu. Sarajewo 1935.
4 Talmud, Traktat Teanith 21 według D. Rundo.
5 Tamże, Chagiga 5.
6 F. W. Faber Dobroć. Poznań 1948, s. 77.
Wspomóż tę stronę i czytelnictwo
0