Którędy do radości

– Ciesz się!
– Dobrze, ale jak?

Właśnie! Nie sztuka zachęcać, lepiej wskazywać drogi wiodące do radości. A dróg tych, jak też pomniejszych ścieżek i dróżek może być całe mnóstwo. Stwierdza to autorytatywnie psycholog – STEFAN GARCZYŃSKI – autor wielu popularnych książek, takich jak: „Współżycie łatwe i trudne„, „Sztuka myśli i słowa„, „Sztuka pamiętania„, „Potrzeby psychiczne„.
Tak jak inni zbierają znaczki, Stefan Garczyński przez dłuższy czas zbierał materiały o radości – w literaturze, sztuce, filozofii, no i oczywiście w życiu, a więc szukał radości wśród twoich znajomych, przyjaciół, a takie wśród nieznajomych. Powstała z tego pokaźna książka „O RADOŚCI„, która ma być wydana przez „Naszą Księgarnię”. [wydana w 1983 r.]
Jeśli ktoś nie potrafi znajdować okazji do cieszenia się, w tej książce je odnajdzie, „l tym też się można cieszyć?!” – zdziwi się niejeden. A właśnie! Można się cieszyć nawet… z niczego – stwierdza autor, powołując się na zdanie chińskiego filozofa.

– Dlaczego w tak trudnych i niespokojnych czasach napisał Pan książkę o radości? Czyżby przez przekorę?

– Proszę zauważyć, że piszę o  s z t u c e  radości, a sztuką jest przeżywanie radości mimo wszystko.

– Książka przedstawia całą gamę radości. Które z nich sam autor szczególnie sobie ceni?

– To trudno powiedzieć. Chyba te, które mile wspominam, nie pozostawiające po sobie żadnego niesmaku. Bardzo mnie zawsze cieszy, gdy uda mi się zrobić przyjemność komuś, kogo lubię.

– Co Pana cieszyło najwięcej, kiedy był Pan nastolatkiem?

– (Po dłuższym namyśle). – Jeśli nie byłem pytany na lekcji lub udało mi się dostać dobry stopień (należałem do słabych uczniów). Pamiętam też radość z poderwania dziewczyny. Przełamując swą nieśmiałość, podszedłem do niej i rozpocząłem rozmowę, powołując się na to, że przecież od dawna znamy się z widzenia. Wiele radości sprawiło mi też, gdy ojciec w dyskusji przyznał mi kiedyś rację…

A co teraz najwięcej Pana cieszy?

– Z pewnością osiągnięcia w pracy, zainteresowanie czytelników moimi książkami.

– Proszę powiedzieć, co szczególnie wpływa na nasze dobre samopoczucie?

– Największe radości pochodzą niewątpliwie z intensywnego działania, gdy można się wykazać jakimś osiągnięciem.
Bez porównania więcej cieszy własny strzelony gol, niż obserwowanie na ekranie najbardziej pasjonującego meczu, zrobienie samemu modelu okrętu niż kupienie go w sklepie. Ten, kto leniwie całą niedzielę przeleży w łóżku, nie może oczekiwać, że zdarzy się coś szczególnie atrakcyjnego…

– Czy każdy człowiek ma skłonności do cieszenia się?

– W każdym z nas drzemią zasoby radości, które nieraz są zaniedbywane i słabo wykorzystywane. Wszystko zależy od usposobienia i indywidualnych cech, zarówno wrodzonych. Jak i nabytych.
Człowiek pogodny cieszy się czasem byle czym – spacerem z psem, pierwszymi promieniami wiosennego słońca, drobnymi dowodami ludzkiej życzliwości. Przy apatycznym lub ponurym usposobieniu nie ożywia się nawet, gdy wygra w toto-lotka.
Są nieszczęśliwcy, którzy trapią się nawet drobiazgami, doszukując się dziury w całym. Przygnębia ich byle co, choć wydawałoby się, że mają wiele powodów do radości, i odwrotnie – ktoś chory może wykazywać więcej od nich pogody ducha.

– Dużo też zależy od potrzeb…

– Oczywiście. Największą radość sprawia zaspokojenie najsilniejszego w danym okresie pragnienia. Jeśli komuś szczególnie brak ciepła i serdeczności, to znalezienie przyjaciela lub sympatii wydaje się największym szczęściem. Ktoś niepewny swej wartości, mający za sobą wiele porażek, będzie ze szczególną radością przeżywać każdą pochwałę, każdy najdrobniejszy choćby sukces. Tak więc istnieje wiele źródeł radości.

– Na ogół sadzi się, że to, co przychodzi łatwo, mniej cieszy.

– Z pewnością. Im więcej pokonywania oporów, przezwyciężania lęku, lenistwa czy własnej słabości, tym większa radość. Uczucie to jest dobrze znane alpinistom, gdy po ogromnym wysiłku zdobywają wreszcie upragnione szczyty. Podobna radość ogarnia zawodników sportowych, gdy osiągną sukces po długim treningu, jak też kogoś, kto po codziennych, żmudnych ćwiczeniach z nauki obcego języka, może wreszcie porozumieć się z cudzoziemcem.

– Czy można nauczyć się cieszyć? Jak to osiągnąć?

– Na pewno nie pomagają postanowienia w rodzaju: od nowego roku będę pogodny, albo: od jutra zacznę się żywo wszystkim radować. Same deklaracje nie wystarczają. Więcej szans daje rozbudzanie w sobie różnych zainteresowań, pasji, tego, co się lubi robić.
Im więcej człowiek ma zainteresowań, tym więcej rzeczy go cieszy. Trzeba się zapalić do konstruowania modeli latających, by odczuć radość z udanych lotów. Radzę więc angażować się całym sercem w ulubione zajęcia, rozwijać swoje hobby, odnajdując w tym źródło satysfakcji.

– Czy istnieje trwała radość?

– Niestety, jak powiedział Jan Kochanowski: „Tak ci na świecie być musi; raz radość, drugi raz smutek, z tego dwojga żywot nasz upleciony…”.
Żadne intensywne uczucie nie może trwać stale, a więc i radość przemija. Może być natomiast trwałe zadowolenie, ale to już zależy od naszych starań.

– Co szczególnie przeszkadza w nawiązywaniu serdecznych kontaktów z ludźmi. a wiec utrudnia odnajdywanie radości?

– Przede wszystkim okazywanie komuś lekceważenia, znudzenia, agresywność i spieranie się o byle co, chęć podporządkowania sobie innych. Wypływa to z zadzierania nosa i nastawienia, by stale górować nad otoczeniem: „zawsze mówisz głupstwa”, „ja mam rację”, „ja wiem lepiej…”. Ludzi ogromnie też zraża ostry język, złośliwe docinki, kpiny. Nawiązywaniu bliskich kontaktów przeszkadzają również nasze różne urazy i kompleksy, na przykład zamykanie się w sobie w obawie przed ośmieszeniem l kompromitacją. Wmawiamy sobie: „nikogo naprawdę nie obchodzę”, „czy można mnie pokochać?”, albo inna postawa: „wszyscy są źli, tylko Ja jeden…” A z drugiej strony razi natarczywe narzucanie się z przyjaźnią, deklarowanie uczuć. Kto gwałtownie wzbrania się przed przyjęciem czyjejś przysługi, ten tłumi radość dawania czy pomagania. Irytuje też typ przeciwny, który wszystko przyjmuje, jakby mu się należało. To na pewno odgradza od ludzi, utrudnia zbliżenie.

– W swojej książce pisze Pan również o złych radościach.

– W języku niemieckim istnieje na to określenie „Schadenfreude” – wtedy, gdy cieszymy się z czyichś niepowodzeń, gdy lubimy bawić się czyimś kosztem. Ale radość taka, mająca przecież zatrute źródło, daje tylko chwilową satysfakcję i w rezultacie obraca się przeciwko nam. Złośliwość i niechęć rodzi u innych podobne reakcje. A więc i my możemy zostać osaczeni.

– Jak się cieszyć, gdy człowieka spotykają rozczarowania?

– Wynikają one nieraz z przeceniania naszych możliwości i z nadmiernych oczekiwań.

Spodziewaliśmy się, że nasze wypracowanie olśni zebranych, ale minęło bez echa. Chcieliśmy zaimponować koleżance, ale ona nie zwróciła na nas uwagi.

Często się zdarza, że młody człowiek wyolbrzymia swoje możliwości, aby potem, w razie niepowodzenia, popaść w depresję – najpierw geniusz, potem zero…

Lepiej więc nie liczyć na zbyt dużo. Więcej radości przeżywają ci, którzy nie są zbyt pewni swego sukcesu. Tym większe więc i milsze mogą być potem zaskoczenia: „a jednak zostałem doceniony!…”

– Trudno przeżywać radość, gdy ktoś jest brzydki, niezdarny, gdy brak mu zdolności.

– Ale nie można też załamywać rąk. Jeśli ktoś stale o tym rozmyśla, pogłębia tylko swój pesymizm. Trzeba koniecznie znaleźć pole, na którym będzie dobry lub lepszy od innych. Taką sferę działania zawsze można sobie znaleźć.

– Trudno się też cieszyć, gdy nas spotykają klęski, gdy w domu „piekło” i brak wokół życzliwości.

– Nawet wtedy można znaleźć małe powody do radości. Znam osoby, które w trudnych warunkach osiągnęły więcej niż te, które żyły w cieplarnianych. W cierpieniu częściej niż w puchowym życiu kształtuje się charakter.
Sam doznałem wielu życiowych klęsk, z których wyciągnąłem pozytywne wartości. Mówiłem sobie: „Właśnie, że się nie dam”. Tak więc niepowodzenia są często bodźcem do rozwijania ambicji, mogą pobudzić do pracy nad sobą.

– W tej rozmowie trudno uniknąć pytania nawiązującego do zmartwień, od których roi się w listach naszych czytelniczek: jak ma się cieszyć ktoś, kto jest nieszczęśliwie zakochany?

– Cieszyć się życiem, przy braku wzajemności uczuć, rzeczywiście trudno. Trochę lżej nam będzie, gdy nie pozwolimy sobie na rozkład psychiczny: „Nie będę całą niedzielę popłakiwać, ale postaram się coś zrobić…”
Radzę wziąć się wtedy do zajęć fizycznych. Na przykład codzienne bieganie po parę kilometrów przynosi ulgę w różnych zmartwieniach. Wiem to z własnego doświadczenia…
Nieodwzajemniona miłość to sprawa ciężka, ale nasza duma i ambicja nie powinny pozwolić na załamywanie się i użalanie nad sobą.

– Na wstępie książki przytacza Pan hymn o radości: „O radości, iskro bogów…” Proszę jeszcze raz, na zakończenie rozmowy, o pochwałę radości.

– A więc – radość mimo wszystko i śmiać się w twarz własnemu nieszczęściu. Bądźmy dumni z pokazywania rozjaśnionej twarzy, nawet jeśli nam coś dolega. Jesteśmy to winni ludziom, którzy starają się, aby było nam dobrze.
Nie należy przesadzać w pokazywaniu dolegliwości i zmartwień, raczej przesadzajmy w objawianiu zadowolenia. Szukajmy też tego, co w kimś miłe i dobre.
Naszym obowiązkiem jest jak najmniej martwić ludzi, którzy nas kochają. Pokazując, że cierpimy, pogłębiamy ich zmartwienie. Ukazując zadowolenie, im również sprawiamy radość.

– Dziękujemy za rady. Oby pomogły one naszym Czytelnikom odnaleźć drogi wiodące do radości i zapraszamy Pana na rozmowę o następnej książce. Jaki będzie miała tytuł?

– „O dawaniu i przyjmowaniu”. Kiedy będzie gotowa, jeszcze nie wiem. Na razie zbieram materiały.
———————

Oto głoszona przez autora pochwała radości:
WARTO SIĘ CIESZYĆ, bo radość przydaje urody, ludzie pogodni mają ładniejszą cerę, żywsze kolory, prościej się trzymają, harmonijniej ruszają. Dotknięcie radości przeobraża brzydką buzię w śliczną, a piękną – w sympatyczną.
Czym sen dla ciała, tym radość dla ducha – regeneruje siły. Jak przygnębienie niszczy siły organizmu powoli, ale bezwzględnie, tak radość je pomnaża. Francuski filozof Kartezjusz zauważył, że „gdy duch jest pełen radości, ciało lepiej się czuje”.
Tkanki ludzi, którzy często się cieszą, szybciej goję się, kości szybciej zrastają. Mądre porzekadło głosi, iż najlepszymi lekarzami są – umiar, spokój i radość. Wprawdzie można by spytać, co jest bardziej istotne: wpływ radości na zdrowie czy zdrowia na radość, niemniej to pewne, że mnożenie jasnych godzin potęguje witalność, przedłuża życie.
Dawno też zauważono, że radość „promieniuje” i pewnie dlatego człowiek radosny jest atrakcyjniejszy od apatycznego tub ponurego. Tworząc wokół siebie atmosferę życzliwości, łatwiej idzie się przez życie, łatwiej załatwia sprawy małe i duże.
Poza korzyściami indywidualnymi, radość przynosi korzyści społeczne. Melancholik lub złośnik, posępny mruk lub zrzęda nudzi albo drażni otoczenie, natomiast człowiek pogodny ożywia je, harmonizuje. Zespół ludzi uśmiechniętych jest trwalszy i sprawniejszy od zespołu smutnych!

A teraz zapraszamy do wędrówki z autorem po rozległych obszarach radości.

BOGATYM ŹRÓDŁEM RADOŚCI są przede wszystkim kontakty z tymi osobami, z którymi się co dzień spotykamy. Cieszy się nauczyciel ze świetnego przygotowania uczniów, pracownik, gdy wracając z urlopu słyszy: „Nareszcie!… Bardzo nam ciebie brakowało… Jesteś taki potrzebny”!
Nie wystarcza kontakt byle jaki, zdawkowe pozdrowienia albo nawet „ocieranie się” w domu członków rodziny, którzy – jak się nam zdaje – nawet nie starają się nas zrozumieć, nie przejmują się tym, czym my się przejmujemy.
Potrzeba nam kontaktu bliskiego, przyjaźni, żywej miłości. Znalezienie jej, zjednanie uczucia i utrzymywanie go jest źródłem wielkich, dla wielu największych w życiu radości. „Szczęście to kochać i być kochanym”. Tak – powtarzajmy za francuskim filozofem Holbachem: „To człowiek jest człowiekowi najbardziej potrzebny do szczęścia”.

RADOŚĆ ROŚNIE W DWÓJNASÓB, jeśli ją z kimś dzielimy, a smutek zmniejsza się o połowę – powiada rosyjskie przysłowie.
„Najgłębszą potrzebą człowieka jest przezwyciężenie swego odosobnienia, opuszczenie więzienia samotności” – pisze filozof E. Fromm. Gdy znajdziemy kogoś, przed kim możemy się otworzyć i kto zdaje się nas rozumieć, przestaje nam dolegać chłód samotności, radujemy się ciepłym powiewem przyjaźni.

RADOŚĆ Z ROZMOWY prawie o niczym, ale z człowiekiem. który – jak to się mówi – dobrze na nas działa, kochanym, lubianym lub po prostu miłym. Tym bardziej gdy wypływają tematy, które nas żywo interesują, emocjonalnie poruszają. Odczuwamy potrzebę znalezienia „pokrewnej duszy”, kogoś, kto kocha tego samego poetę lub kompozytora, kto entuzjastycznie zgadza się z naszymi poglądami.
Przyjacielskie rozmowy… Gdy rodzą się pomysły, skrzy się dowcip. Gdy otwierają się dusze, każdy z nas wzbogaca się o przeżycia i przemyślenia partnera. Mówiąc o sobie całą prawdę, sami lepiej widzimy swoje problemy, uświadamiamy sobie dotąd ukryte warstwy własnej osobowości.

JESTEM LUBIANY! Wchodzę do pokoju, wszyscy się cieszą. l ja się cieszę. To wszystko? Tak, czy to mało?…
A WŁAŚNIE, ŻE ZROBIĘ! Temu postanowieniu towarzyszy niepokój. Skoro mówią, że sobie nie poradzę, że nie starczy mi sił, wiedzy, wytrwałości…? Może mają rację, może głupio się uparłem? Ale wszedłem na sosnę, choć koledzy mówili: „nie wejdziesz”. Na klasówce z polskiego napisałem czternaście stron, choć koledzy mówili: „nie zdążysz napisać nawet dziesięciu”. Znalazłem w lesie zgubione kluczyki, choć znajomi powiadali: „szkoda czasu, to beznadziejne”. Otworzyłem drutem bagażnik, choć ślusarz, widząc moje usiłowania, wzruszał ramionami…
Za dużo w tym wszystkim zadowolenia z siebie? A czyż nie jest ono wielką radością?

RADOŚĆ Z WŁASNEJ SPRAWNOŚCI. Opanowałem nowe ćwiczenie gimnastyczne. Na dziesięć strzałów trzy poszły w dziesiątkę. Już piszę z szybkością 180 uderzeń na minutę. Od ręki napisałem całą stronę tak, że nie było co poprawiać. Szybko zapamiętałem trudną regułę gramatyczną, bo pomysłowo ją skojarzyłem z inną, już mi znaną. Szybko rozwiązałem parę zadań z testu na inteligencję. Tyle powodów do radości!

RADOŚĆ AKTYWNA. Radość z taśmy lub telewizyjnego ekranu będzie zawsze słabą namiastką radości z własnego działania. Od rozrywki czy zabawy stosunkowo biernej więcej radości dostarczają te, które angażują myśl i mięśnie, wymagają inicjatywy lub choćby refleksu.

Rozmawiała ANNA HORODECKA
„Płomyk”, nr 19/1982

[patrz O radości – mamy ebooka na podstawie tej książki ]

 


Wspomóż tę stronę i czytelnictwo

0

 

0
Podziel się / Share Facebooktwitterredditpinterestlinkedintumblrmail
Zobacz jeszcze / See also Facebookpinterest